Mamy pod opieką prawie 50 kotów. W większości to koty starsze, niektóre są u nas od kociaka. Lenka jest jednym z takich kotów, o które nikt nie pytał i nawet trudno ją było polecać, bo to kot lubiący inne koty, ludzi natomiast traktuje wyłącznie jako służbę. Tylko dobrze obserwujący opiekun jest w stanie powiedzieć, że to wyjątkowa kota, tąpiąca z premedytacją swoje ofiary – zabawki, wesoła i mimo wieku rozbrykana mała szelma.

Niestety w lutym zauważyliśmy, że Lenka częściej pije wodę, mniej się bawi, nie biega już z podtopioną myszką po mieszkaniu, powarkując ostrzegawczo na inne koty. Pierwsze podejrzenia padły na nerki, które są najczęściej przyczyną kłopotów. Wizyta u weterynarza nas załamała. Kotka i owszem miała trochę podwyższoną kreatyninę, natomiast leukocyty miała ponad 93 tys. (norma do 19,5). Diagnoza: białaczka szpikowa. W sumie nawet nie ma co leczyć

Kolejne badania, m.in.pobrana krew na rozmaz ręczny, nie potwierdziła komórek nowotworowych, co dało nam nadzieję. Rozpoczęliśmy leczenie. Po tygodniu leukocyty spadły o 20 tys. Zaczął jednak też spadać hematokryt, który już w pierwszym badaniu był poniżej normy. Nasza pani weterynarz podjęła decyzję o wprowadzeniu drogiego i trudno dostępnego leku ARANESP. Jedna ampułko-strzykawka kosztuje ponad 100 zł. Lenka zużyła już dwie. Trzecią mamy zamówioną, bo we wtorek kolejny zastrzyk. Są efekty, ale żeby je zobaczyć co tydzień robimy badanie krwi. Hematokryt rośnie powoli, o 2 jednostki tygodniowo. Ostatnio był 23,5, norma zaczyna się od 28. Obecnie leki + badania to dla nas dodatkowy koszt 350 zł miesięcznie. Nie potrafimy nie ratować skoro jest nadzieja